Arthur usłyszał odgłosy ściąganych w pośpiechu ubrań, a potem materac ugiął się pod ciężarem drugiego ciała. Ameryka jeszcze przez chwilę zdawał się szukał wygodnej pozycji, a potem znieruchomiał, jak dziecko w sierocińcu, które wstydzi się poruszać z wielu osobnych powodów.
Anglia powstrzymał odruch nakazujący mu reakcję. W brzuchu poczuł mrowienie, ale po kilkunastu takich sekundach zaczął się rozluźniać, by potem nagle zasnąć. Kiedy się obudził, ciągle było ciemno. Alfred spał obok niego, oddychając głośniej i znacznie spokojniej, niż wcześniej. Leżał też luźniej, rozwalony na większej części łóżka, z ręką na piersi Anglii, który zepchnął ją z siebie z perfekcją zawodowego sapera rozbrajającego groźną minę. Potem wstał, powstrzymał wymioty podchodzące mu do gardła. Potrzebował kolejnej chwili, by uspokoić najgorsze objawy rodzącego się kaca.
Potem zagapił się na Amerykę.
Głupi chłopak.
Wyszedł dyskretnie, a godzinę później położył się w sypialni dla gości. Za oknem akurat wstawał nowy dzień.
Sam Arthur musiał jeszcze poczekać, aż jego duch obudzi się i dyskretnie zniknie z domu i myśli Anglii.
____
Jeśli to zakończenie tematu, to daj mi znać czy coś <3 Bo nie wiem, co dalej.