Anglia już nie odpowiedział, ale zdołał rzucić Ameryce ostre spojrzenie. Po prostu rób to i nie zadawaj pytań, mówiło. Korona ci z głowy nie spadnie.
- Jak to jest co? - zapytał, obracając na dziennikarzynę zaciekawione spojrzenie. Domyślał się pytania, ludzie zawsze byli ciekawi, jak to jest nie być jednym z nich, a wszystkimi naraz. Problem w tym, że odpowiedź nie zawsze była jasna.
W końcu Anglia nie miał porównania. Nie wiedział, jak to jest być kimkolwiek innym, tylko i po prostu człowiekiem. Sądził tylko, że to musi być bardzo ubogie. Inaczej ludzie nie zajmowaliby się bezustannie tymi wszystkimi drobnostkami, które zapełniały im życie. Bycie człowiekiem musiało być nudne i wspaniałe jednocześnie.
- W takim razie zapraszam - uśmiechnął się pod nosem ponuro. Biedni, naiwni ludzie, a raczej biedne i naiwne piwa wypite naprędce w pubie, bo Arthur nie wierzył, by Smitchback sam z siebie był tak nieostrożny.
W tym momencie największą skazą był, wbrew pozorom, nie Will, a Alfred. Gdyby cholernego Amerykanina tu nie było, Anglia mógłby wszystkim zająć się spokojniej. A tak, szedł za nimi, obrażony na świat i nieprzyjemnie mrukliwy.
Chwilę później, magicznym brytyjskim sposobem, pośród dziesiątek identycznych uliczek, znaleźli się nagle z powrotem przed domem Arthura. Zwykły, niewyróżniający się budynek. I kto mógłby podejrzewać, że mieszka w nim kraj?
z/t